Seria Assassin’s Creed niewątpliwie należy do jednych z moich ulubionych. Niektóre części wprost ubóstwiam, trafiły się dwie, w które nie zagrałem ani minuty, oraz dwie, których nie dałem rady skończyć. Jednak to nie o moich związkach z przygodami skrytobójców będę się dzisiaj z Wami dzielił. Bohaterem dzisiejszego wieczoru jest gra o podtytule Mirage. Moim zdaniem jest to nazwa idealna, gdyż podczas jej przechodzenia niejednokrotnie czułem, że mam miraż z przeszłością. Bardzo dobrą przeszłością, dodajmy.
Historia powraca do korzeni, czyli do państw arabskich, a konkretnie Iraku. Poznajemy historię Basima, ulicznego rzezimieszka, który pakuje się w nie lada kłopoty, a jego wybawieniem okazują się — oczywiście — nie kto inny jak Ukryci. Głównym motywem przewodnim jest odnalezienie złych ludzi należących do bractwa, którzy uprzykrzają życie zwykłym, prostym obywatelom, mając się za lepszych i pozwalając sobie na więcej. Nie brzmi może to nadzwyczaj imponująco — i w rzeczywistości tak jest. Nie ma się co tutaj spodziewać błyskotliwych dialogów czy też barwnych postaci (jedynym wyjątkiem potwierdzającym regułę jest główny bohater). Fabuła ma jednak dobre momenty i muszę przyznać, że pod koniec potrafi zaskoczyć.
Z pewnością tym, co odróżnia Mirage od swoich poprzedników, jest rozmiar mapy, który ma kolosalny wpływ na rozgrywkę. Można nie przepadać za Ubi, ale trzeba im przyznać, że ich lokacje zawsze mają potencjał, by grać pierwsze skrzypce. Dzięki ograniczeniu lokalizacji do jednego miasta oraz niezbyt rozbudowanego terenu, który je okala, możemy poczuć kameralność historii. Nie jesteśmy przytłoczeni masą znajdziek, aktywności pobocznych czy też po prostu odległości, jakie musimy pokonać z jednego miejsca na drugie. A sam Bagdad to jest po prostu mistrzostwo świata. Cała gama prawdziwych lokacji, niezwykle interesujące ciekawostki dotyczące tych miejsc oraz arabski klimat to po prostu palce lizać!
Modyfikacji uległa także rozgrywka. Zamiast sieczki znanej z poprzednich odsłon twórcy postanowili powrócić do korzeni, czyniąc walkę zdecydowanie bardziej nastawioną na skradanie i cichą eliminację przeciwników. W początkowym etapie rozgrywki potyczka z trzema żołnierzami naraz to był nie lada wyczyn. Walka polega głównie na parowaniu uderzenia przeciwnika, a następnie wyprowadzeniu kontry. Mechanika znana jeszcze z Batman: Arkham Asylum sprawdza się całkiem nieźle, jednak gra dostaje skrzydeł, gdy postępujemy tak, jak na prawdziwego asasyna przystało.
Klasycznie możemy chować się w stogach siana, zwisać z gzymsów czy też przemykać się w grupie przechodniów, aby z nienacka wbić sztylet w plecy niczego nie spodziewającym się gałganom. Basim może również wspomagać się gadżetami typu trujące strzałki, bomby dymne itd., aby jeszcze bardziej skutecznie polować na zwolenników zakonu. Nową mechaniką jest tzw. asasyńskie skupienie, które pozwala nam spowolnić czas, wybrać kilku przeciwników i następnie ich załatwić w mgnieniu oka. Bardzo spektakularne i bardzo skuteczne. Choć gra pozwala również na mniej subtelne metody radzenia sobie z rzezimieszkami, to wyraźnie czuć, że stawia na ten drugi model — i chwała jej za to.
Kilka słów muszę również powiedzieć o oprawie graficznej. Na PlayStation 4 gra wygląda fenomenalnie! Aż nie jestem w stanie uwierzyć, że na konsoli z poprzedniej generacji było to możliwe. Miała oczywiście momenty, gdzie już ledwo dawała radę — zwłaszcza gdy na ekranie pojawiało się zbyt dużo postaci. Raz miałem nawet taką sytuację, że zacięła się totalnie, co zmusiło mnie do zresetowania gry. Niemniej szacun, gdyż prezentuje się doprawdy fantastycznie.
Grając w Mirage, miałem ciągle nieodparte wrażenie, że dokładnie tak pamiętam pierwszą odsłonę Assassin’s Creed. Że właśnie tak to wyglądało w 2007 roku, czyli równo 18 lat temu. Ale nie dajcie się zwieść — to fatamorgana, zwykły miraż. Choć uwielbiałem część pierwszą, to mechanicznie omawiana dzisiaj pozycja z pewnością bije ją na głowę w wielu aspektach, a moje dobre wspomnienia są jedynie pomalowane sentymentem. I niech tak zostanie. A Mirage jest świetny, o czym niech świadczy wbita platynka, o której kilka słów poniżej.
KĄCIK SKNERUSA
Nowa wersja pudełkowa krąży w tej chwili w okolicach 90 zł. Można wyrwać używaną za około 70 zł. Miałem niesamowitego farta i swoją kopię dorwałem za 39 zł wraz z przesyłką! I to na dodatek w idealnym stanie, a w środku był niewykorzystany klucz na misję specjalną. To się nazywa szczęście. Mój egzemplarz powędrował na jeszcze skromną półkę kolekcjonera.
KĄCIK PLATYNIARZA
I jest, mamy to! Wpadła platynka! Zajęło mi to ok. 25 godzin. Większość zadań była prosta i tak naprawdę robiła się sama. Oprócz jednego, przez które o mało nie porzuciłem tego wyzwania. Ostrze wśród tłumu to miano mojego koszmaru. “Dokonaj skrytobójstwa 10 strażników, będąc wmieszanym w tłum.” — niby proste, a wydaje mi się, że załatwiłem chyba z 50 i dopiero wtedy wskoczyło. Poza tym naprawdę miła platynka do wbijania!