W zeszłym tygodniu postanowiłem zrobić sobie przedwczesny Dzień Dziecka. Wydaje się to kuriozalne, głównie z tego powodu, iż mam już ponad 30 lat, lecz wiek to tylko liczba, a czas jest jedynie wymysłem, który nas ogranicza. Z pewnością powyższa wypowiedź zainteresowała wszystkich aprobatów teorii spiskowych, lecz wiecie, że nie o to mi chodziło. Wybrałem się wraz z moją wspaniałą żoną do Krakowa, w którym mieszkaliśmy ponad pięć lat. Wycieczka składała się z kilku checkpointów, lecz dwa z nich dotyczyły gier. W dzisiejszej części opowiem o pierwszym z nich, czyli sklepie NoGame.
Krakowski Rynek, Kazimierz, Dolnych Młynów, dwa świetne stadiony piłkarskie — można by tak wymieniać jeszcze długo. Miasto królów ma doprawdy ogromny arsenał atrakcji do zaoferowania. Lecz dla mnie jednym z jaśniejszych punktów na jego mapie był wyżej wspomniany sklep NoGame, który mieści się na ulicy Kazimierza Wielkiego 41. Nieco oldschoolowy, klimatyczny pawilon skrywa wręcz idealne schronienie dla growych maniaków.
Tytułów jest tam doprawdy od groma, wszystkie świetnie posegregowane oraz opisane. Warto to podkreślić, gdyż na każdym pudełku istnieje cena oraz informacja o języku, jaki znajdziemy w grze. Może się to wydawać błache, ale naprawdę nie ma nic gorszego, gdy co rusz trzeba pytać sprzedawcę o informacje, które tutaj zawarte są na malutkiej cenówce. Tak postępują inteligentni ludzie. Brawo!
Zawsze w takich przypadkach warto wspomnieć o cenach, które moim zdaniem są co najmniej dobre. Oczywiście są tytuły, które można znaleźć zdecydowanie taniej, ale to jest normalne. Dziwne byłoby, gdyby mieli zawsze niższą cenę niż ta znaleziona w internecie. Sądzę, że wtedy by ich po prostu nie było. Zakupiłem sobie na pamiątkę Shadow of the Colossus i God of War 3, oba w premierowych polskich wydaniach za równe 100 zł. Więc jak widzicie, okazja bardzo dobra. A perełek do wyłowienia w tym oceanie marzeń było od groma więcej.
Nie sposób również nie docenić bardzo miłych sprzedawców. Zawsze chętni do pomocy oraz do pogawędki. Nie należę do osób zbytnio rozmownych, wręcz przez niektórych z pewnością jestem uważany za gbura. Niemniej w tym wspaniałym sklepie nawet ja zebrałem się ochoczo, aby zamienić kilka słów o naszej pasji. Pozdrawiam Was, Panowie! Piona!
Z racji tego, że lubię wracać do starych czasów, opowiem o dwóch wspomnieniach związanych z NoGame, które wyjątkowo głęboko zapadły mi w pamięć. Pierwsze dotyczy Wiedźmina 3. Czaiłem się na ten tytuł dobry kawał czasu. Jednak zawsze wybierałem coś innego, bałem się ogromu tej gry (teraz podobnie mam z Zeldą oraz Red Dead Redemption). Jeden ze sprzedawców polecił mi wtedy piękne wydanie z dwoma dodatkami. Gdy opowiadał mi o tej grze, czułem, że ona jest wspaniała, że mówi to od serca. To nie był zwykły marketingowy bełkot typu: „Bardzo lubię ten szampon, on jest super, polecam, bo mi zapłacili. W sumie to nawet nie wiem, co to jest, ale dobre!”. A najbardziej zapadło mi w pamięć, gdy powiedział, że przeszedł podstawkę pięć razy. Wtedy już wiedziałem, że biorę Wieśka. I do dzisiaj jest to jedna z moich ulubionych gier, w szczególności oba dodatki — coś wspaniałego!
Drugie wspomnienie dotyczy sprzętu i mojej pierwszej konsolki Nintendo, którą sam sobie kupiłem. Pewnego dnia, bardzo ciężko pracując, przeglądałem Facebooka i natrafiłem na post NoGame, że mają na sprzedaż przepięknego 2DS XL w kolorze czarno-turkusowym za nieco ponad 400 zł. Od razu napisałem, że chciałbym go zarezerwować. Oczywiście nie było problemu, jednak wtedy nie miałem czasu, aby samemu się po niego udać. A myśl, że go mam, ale w sumie to nie — okropnie zaprzątała mi głowę. Wtedy na ratunek przyszła moja ukochana żona, która sama od siebie wyruszyła w podróż po NoGame i przywiozła do domu to wspaniałe cudenko.
Po tym wspaniałym postoju ruszyliśmy na Stary Kleparz, gdzie uraczyłem podniebienie cudownym falafelem oraz arabskim chlebkiem od wspaniałego człowieka, który samodzielnie to tworzy, a następnie sprzedaje. Z pewnością nie miał tam łatwego życia, a pomimo tego dał radę. Z pewnością nie będzie tego czytał, lecz jego również pozdrawiam. Gdy uczta dobiegła końca, ruszyliśmy do głównego punktu wycieczki, o którym opowiem następnym razem.